Przejdź do treści

Dla mnie to pan jest nadzwyczajny

W znanym filmie Alternatywy 4 pewien (marcowy – starsi Czytelnicy doskonale wiedzą, w czym rzecz) docent mówi, że chciałby zostać profesorem zwyczajnym. Na to jego cicha wielbicielka odpowiada: dla mnie to pan jest nadzwyczajny. Jak to więc jest? Która ranga profesorska jest wyższa? Zapraszam do lektury.

Profesor

Z tymi profesorami w Polsce jest wielkie zamieszanie i mało kto jest w stanie je ogarnąć. Nauczycielowi szkoły średniej zwyczajowo mówi się panie profesorze (pani profesor). Zazwyczaj nauczyciele ci są magistrami, choć trafiają się i osoby z doktoratami.

W Polsce mamy tytuły zawodowe, stopnie naukowe i tytuły naukowe.

Tytuły zawodowe to licencjat, inżynier, magister, magister inżynier, lekarz. Nietrudno więc zauważyć, że jeśli ukończy się studia pierwszego stopnia (licencjat bądź inżynier) lub drugiego stopnia (magister, magister inżynier), lub jednolite (studia medyczne chyba takie są), otrzymuje się tytuł zawodowy. Kiedyś dawno temu magister też był stopniem naukowym, obecnie nie jest.

Stopnie naukowe są dwa: doktor i doktor habilitowany. Innych już nie ma.

Stopień naukowy doktora uzyskuje się przedstawiając rozprawę doktorską. Nie będę wchodził w szczegóły, na czym ona polega. Powiem tyle, że w matematyce do wszczęcia przewodu doktorskiego zwyczajowo potrzeba opublikować dwie–trzy prace naukowe i napisać rozprawę (bądź przedstawić większy, monotematyczny cykl publikacji; wtedy potrzeba większej liczby opublikowanych prac).

Stopień naukowy doktora habilitowanego uzyskuje się przedstawiając rozprawę habilitacyjną. W ciężarze gatunkowym są to mniej więcej trzy doktoraty. Wszczynając swój przewód habilitacyjny miałem opublikowanych 20 prac naukowych, obecnie chyba 31 czy 32 (traci się w pewnym momencie rachubę).

Tak więc mam stopień naukowy doktora habilitowanego. Mówi się o mnie, że jestem samodzielnym pracownikiem nauki. W ten sposób mam pełnię praw akademickich, mogę nawet być rektorem, nie mówiąc o dziekanie. Mogę zasiadać w komisjach przewodów doktorskich i habilitacyjnych, recenzować rozprawy doktorskie (mam na koncie trzy takie recenzje) i habilitacyjne (jeszcze mi się nie trafiło).

Tytuł naukowy jest tylko jeden. Jest to profesor. Czasem mylnie mówi się, że to profesor zwyczajny. Ale żargonowo bardziej należy mówić profesor belwederski, bo tytuły profesorskie uroczyście wręcza Prezydent RP na wniosek Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów. Mówi się również profesor tytularny, też żargonowo, ale zgodnie z prawdą — jest to osoba posiadająca tytuł naukowy profesora. Tytuł ten może otrzymać osoba posiadająca stopień naukowy doktora habilitowanego, która ma odpowiedni dorobek naukowy. Ustawa nieprecyzyjnie mówi, że musi on znacznie przekraczać wymagania stawiane rozprawom habilitacyjnym. Oczywiście chodzi o  dorobek po uzyskaniu habilitacji. Tak więc tytuł profesorski jest niejako zwieńczeniem dorobku naukowego znacznej części życia. Wiele osób otrzymujących tytuł profesora ma ok. 60 lat. Chociaż… mój promotor rozprawy doktorskiej, Kazimierz Nikodem, otrzymał go w wieku 48 lat. Mój rówieśnik i kolega ze studiów doktoranckich, Tomasz Szarek, jest profesorem tytularnym od kilku lat. Rafał Latała z Warszawy jest o 3 lata młodszy ode mnie, a też już kilka lat jest profesorem.

I gdzie tu zamieszanie? Bo jest ten nieszczęsny profesor nadzwyczajny oraz profesor zwyczajny. Są to ni mniej, ni więcej, nazwy stanowisk zawodowych. Tak jak kierowca, maszynista, tokarz, referent, księgowy itp. Kiedyś było stanowisko docenta. I właśnie takie mógłbym kiedyś otrzymać po zrobieniu habilitacji. A teraz zwykle po habilitacji otrzymuje się stanowisko profesora nadzwyczajnego i takim profesorem jestem. Nie jestem profesorem tytularnym!!! To bardzo ważne rozróżnienie bo widać, ile jeszcze muszę zrobić. Jeśli zdecyduję się na wszczęcie procedury, przewodu profesorskiego, zrobię to dopiero za kilka lat. Muszę w tym czasie powiększyć dorobek naukowy i wypromować przynajmniej dwóch doktorów. Na razie nie wypromowałem ani jednego. Na mojej uczelni i w ogóle na uczelniach ciężko teraz o doktorantów z matematyki.

Do otrzymania stanowiska profesora nadzwyczajnego chyba nie jest wymagana habilitacja, ale doktorat już tak. Ale z reguły profesorami nadzwyczajnymi są doktorzy habilitowani. Profesor zwyczajny to też stanowisko, może go otrzymać profesor tytularny.

Na koniec jeszcze o rozróżnieniu w pisowni.

  • Profesor tytularny: prof. dr hab. Kazimierz Nikodem.
  • Profesor nadzwyczajny: dr hab. Szymon Wąsowicz, prof. ATH.

Dopisek prof. ATH oznacza profesora Akademii Techniczno–Humanistycznej w Bielsku-Białej. Jeśli zmienię pracę, nie będę już automatycznie profesorem nowej uczelni. Powiedzmy, że zmieniłem pracę na Uniwersytet Matematyczno–Przyrodniczy (nazwa fikcyjna). Wtedy, jeśli uzyskam tam stanowisko profesora nadzwyczajnego, będą o mnie pisać dr hab. Szymon Wąsowicz, prof. UMP.

Niektórzy profesorowie nadzwyczajni piszą się tak: prof. UMP dr hab. Tytus Tytułoman. Taka pisownia niedwuznacznie sugeruje, że chodzi o profesora tytularnego, do którego czasem jeszcze długo i daleko. Ale i uczelnie popełniają ten błąd. Zobaczmy na mój plan zajęć w ATH: w drugiej linii jest ta błędna pisownia.

Jak otrzymać doktorat, habilitację, tytuł profesora? Sukcesywnie powiększając dorobek naukowy. W matematyce po prostu stawia się problemy i się je rozwiązuje. Tak więc ma się ,,swoje” twierdzenia. Np. moim dokonaniem, na którym opiera się moja rozprawa habilitacyjna, jest stworzenie teorii funkcji podpierających funkcje wypukłe wyższych rzędów i jej zastosowanie do dowodzenia nierówności typu Hermite’a-Hadamarda wraz z szacowaniem błędów kwadratur przy słabszych niż klasyczne założeniach regularnościowych. Brzmi strasznie? Bo za tym stoi ze 20 lat rozwoju naukowego.

Na koniec wszystkim, którzy dotarli aż do tego miejsca składam najserdeczniejsze noworoczne życzenia. Niech ten Nowy Rok 2018 będzie lepszy niż poprzedni!!!

Tagi:

12 komentarzy do “Dla mnie to pan jest nadzwyczajny”

  1. Boję się napisać jak kiedyś dzielono uczonych. Ale zbieram się na odwagę.
    Był (kiedyś) doc. habil., docent debil i docent docentów. Profesorowie to bywali: zwyczajny, nadzwyczajny i nienadzwyczajny.
    Na parterze techniki był technik jak Maliniak, wyżej nizijer, stopień wyżej inżynier i na placformie techniki magistry. A wielkim sukcesem w rodzinach było zrobienie magistra (moja zrobiła magistra) i często przez przypadek, bo środki byli mało efektywne a robota efektowna.
    A nad wszystkim górowała pieczątka i litery przed nazwiskiem. Największe wrażenie robiły dwie, czasami z kropką po.

    Jeżeli tekst jest minimalnie obrażający kogokolwiek, to proszę go nie pomieszczać na blogu.

    1. Panie Wiesiu, ten tekst jest bardzo fajny, z dużą dozą humoru. Obecnie doktorat mocno się zdewaluował. Ale pozostało coś z magistra. W aptece ludzie starszej daty z wielkim namaszczeniem mówią do aptekarza panie magistrze bądź pani magister. Tak, personel aptek to fachowcy, absolwenci farmacji. Nie byle sprzedawcy mydła i powidła.

      1. Personel apteki dzieli się na magistrów i techników. Nie jestem pewny w 100%, ale osoby z magistrem w aptece to farmaceuci, a osoby z technikiem – technicy farmaceutyczni. To tak gwoli (niepewnego) uściślenia. Ogólnie chodzi mi o to, że w aptece nie pracują tylko magistrzy. 🙂

        1. Oczywiście, że tak. Jednak będę bronił tezy popartej doświadczeniem. Starszy człowiek na ogół powie magistrze. W papiery się nie patrzy, a kiedyś nauczyciel, ksiądz i aptekarz to była święta trójca we wsi czy w miasteczku.

    2. Jak już o docentach, to byli jeszcze marcowi (nie mylić z Królikiem Marcowym – ten był sprytny)

      Nie zapomnę jak na drzwiach w Zakładzie Matematyki pewnej uczelni wisiała olbrzymia tabliczka z napisem DOCENT (bez nazwiska 🙂 ).

      1. Och! Profesor Roman Kurdziel. Uczył mnie elektrotechniki. I w jego zakładzie, na drzwiach do jego gabinetu wisiała jedynie (ceramiczna) tabliczka z napisem PROFESOR. I  ak przez wszystkich współpracowników był nazywany.

        Nie zapomnę, gdy na pierwszych ćwiczeniach, asystent na samym początku zapytał: Czy macie już państwo KSIĄŻKĘ? My zdziwieni: Jaką książkę!? No, PROFESORA!

        Pragnąc teraz zweryfikować niepotwierdzone informacje (że był profesorem zwyczajnym bez doktoratu i habilitacji) oglądam jedyny biogram, który mogę teraz znaleźć i nie ma tam żadnej informacji o uzyskaniu tytułu doktora czy o habilitacji. (I jak sprawdzałem kiedyś specjalnie, ówczesne przepisy, przewidywały taką ścieżkę kariery).

        W docentach marcowych najgorsze było to, że polityka się wtedy bardzo bezpośrednio wmieszała do karier naukowych. Inna rzecz, że większość docentów marcowych w końcu się zhabilitowała (co było, w tamtych czasach, warunkiem objęcia stanowiska docenta).

        O profesorach i docentach różnych mógłbym parę dziwnych anegdot przytoczyć, ale — gdy już nie żyją — lepiej milczeć niż pisać źle.

  2. Jak to się mówi: „są profesorowie lewostronni i prawostronni

    Ci, którzy pamiętają docentów marcowych mogą powiedzieć, że z tymi profesorami „zwyczajnymi” i „nadzwyczajnymi” to było jeszcze inaczej. W tamtych czasach nie było stanowiska profesora uczelnianego. A tytuły profesorskie rozdawała Rada Państwa (bo Prezydenta nie było). I można było tam odebrać tytuł profesora „zwyczajnego” po przejściu pełnej procedury (podobnej nieco do dzisiejszej) i nadzwyczajnego (w trybie „nadzwyczajnym”) bez przechodzenia pełnej procedury.

    Dodać też trzeba, że przez chwil kilka istniało stanowisko docenta (nieco więcej niż adiunkt (to też stanowisko), ale tylko z obowiązkami dydaktycznymi.

    1. Wojtku, dziękuję za – jak zwykle – cenne uzupełnienie. Na mojej uczelni dalej jest stanowisko docenta. Tak jak piszesz — najwyższe stanowisko dydaktyczne.

  3. O Hadamardzie słyszałem — kodek H264 stosuje transformatę Hadamarda (jest coś takiego?) do kompresji wartości DC z sąsiednich makrobloków.
    Więc nie taka całkiem magia. 🙂

    1. Przykro mi, to nie ta tematyka. To są nierówności związane z całkami. Takie występują w moich badaniach. Nazwisko Hadamarda kojarzymy z wieloma rzeczami.

  4. Przychodzi na myśl ten fragment „Zielonych oczu” Cata-Mackiewicza:

    Druga małżonka gen. Andersa była doskonale wychowana i jak najbardziej taktowna. Opowiadała o sobie następującą anegdotę: kiedyś urzędował u niej komitet pań układających listę gospodyń na jakiś bal patriotyczno-reprezentacyjny. Przy którymś z nazwisk jedna z dam żywo zaprotestowała:
    – Ależ, pani generałowo, tej zapraszać nie można, przecież ona była aktorką.
    Ponieważ ten dziewiętnastowieczny argument został pominięty milczeniem i nazwisko to ponownie zostało wymienione, więc owa pani znów występuje z protestem:
    – Ależ, pani generałowo, to przecież aktorka!
    Pani Andersowa grzecznie powiada:
    – Pani zapomina, że ja także byłam aktorką.
    Starsza pani czuje, że popełniła gafę, ale ratuje się w sposób nieoczekiwany; macha ręką i mówi:
    – Ach, jaką tam pani była aktorką!

Napisz komentarz