Dziś postaram się opisać jak obraduje się podczas konferencji matematycznych. Robi się to na sesjach. Dziennie z reguły odbywają się cztery sesje: dwie poranne (first morning session oraz second morning session) i dwie popołudniowe (first afternoon session oraz second afternoon session). Program poranny startuje około godziny 9:00, po śniadaniu. Między sesjami porannymi, jak również między popołudniowymi, jest przerwa na kawę (coffee break). Między dwoma blokami je się obiad, a ściślej mówiąc lunch. Potem ok. dwóch godzin przerwy na relaks. Sesje popołudniowe startują między 15:00 a 16:00. Kolacja nazywa się dinner, bo podaje się ją na ciepło.
Program sesji ustala komitet naukowy konferencji (zasiada w nim kilka osób o niekwestionowanej renomie w środowisku). Oczywiście dzieje się to w porozumieniu z komitetem organizacyjnym. Każda sesja składa się z kilku referatów, które trwają ok. 15–20 minut. Po każdym referacie jest przewidziana chwila na dyskusję, zadawanie pytań referentowi, wygłaszanie uwag i komentarzy itp. Niektóre sesje kończą się sesjami problemów i uwag. Wtedy ma prawo zabrać głos każdy z uczestników. Oczywiście tego rodzaju wystąpienia muszą być krótkie.
Każdą sesję prowadzi (inny) przewodniczący (chairman) wybrany przez komitet naukowy. Zapowiada on kolejne referaty podając nazwisko mówcy i tytuł jego wystąpienia. Ponadto pilnuje czasu, bo to rzecz święta. Nie do pomyślenia jest przekroczenie limitu. Zdarza się, że chairman przerywa referat, gdy zanadto się przedłuża. W czasie dyskusji przewodniczący daje prawo głosu kolejnym dyskutantom. Przychodzi czas kolejnego odczytu. Są dwie szkoły prowadzenia sesji. Gdy do planowego rozpoczęcia pozostaje kilka minut, ogłasza się krótką przerwę. Można też bezpośrednio przystąpić do referatu. W tym przypadku czas zaoszczędzony przez poprzedników nie przechodzi na kolejnych referentów. Oba sposoby mają wady i zalety. Pierwszy sprawdza się na dużych konferencjach, gdzie obraduje się w równoległych sesjach. Można wtedy przejść z sali do sali. Drugi jest dobry na małe konferencje, bo można wcześniej skończyć sesję i wydłużyć coffee break.
Przerwa kawowa trwa ok. 20 minut do pół godziny. Oprócz picia wszelkiego rodzaju napojów (czasem jest nawet wino) podaje się słodycze, owoce itp. Czas przerwy przeznacza się na spotkania z uczestnikami i wspólne rozmowy, naukowe i nie tylko.
Sesje kończą się ok. godziny 18. Jak widać, program konferencji jest na ogół przeładowany. Na małych konferencjach wygłasza się dziennie ok. 12 referatów. Są jednak wyjątki. Często w środku konferencji organizuje się wycieczkę. Wtedy nie ma sesji popołudniowych. Także w dniu zakończenia konferencji nie obraduje się do wieczora.
Z punktu widzenia pojedynczego uczestnika bardzo ważnym elementem jest jego referat. Jak się go wygłasza, opowie następny odcinek cyklu.
W sumie naukowiec to jeden z ciekawszych zawodów. Kilka pytań. W jakim języku odbywają się referaty (oczywiście te w kraju)? Chyba większość prac naukowych jest po angielsku, więc także po angielsku są wszystkie odczyty? Zdarza się, że referaty się pokrywają? Dwie osoby niezależnie od siebie publikują ten sam rezultat? I jak rozumiem 15 minut to nie całość wywodu, tylko jego efekt, to ktoś kto w tym „siedzi” jest w stanie na bieżąco wszystko rozumieć? (wiadomo, że laicy tam nie siadają, ale wciąż sporo treści w krótkim czasie). No i na koniec, ile czasu poświęca Pan dziennie na pracę naukową?
Referaty są w większości po angielsku (chyba, że konferencja jest krajowa, a i takie się zdarzają). W przeszłości słyszałem też odczyty po niemiecku i po francusku. Obecnie tych języków prawie się nie używa. Jako curiosum mogę określić pracę matematyczną, którą widziałem dziś na arXiv-ie (http://arxiv.org/pdf/1506.08166.pdf, po rumuńsku z angielskim streszczeniem). Referaty nie pokrywają się (dba o to komitet naukowy), choć zdarza się, że ten sam wynik otrzymuje się niezależnie. Oczywiście, że 15 minut obejmuje prezentację badań, a nie całe rozumowanie. Masz rację, osobie nie wgłębionej w tematykę trudno wszystko zrozumieć. A co do mojego czasu poświęcanego pracy naukowej: ta odbywa się w ciągu, jak nałóg. Będąc w ciągu, można pracować i kilkanaście godzin. W martwym okresie czasem nic się nie robi. Oczywiście jest też studiowanie prac związanych z moją dziedziną. To robię codziennie, około pół godziny. Ale praca naukowa to też recenzowanie prac naukowych złożonych do publikacji (dziękuję za podsunięcie pomysłu na wpis – jak powstają prace naukowe i jak się je publikuje, napiszę kiedyś), rozpraw doktorskich i habilitacyjnych. W chwili obecnej na koncie mam recenzje dwóch rozpraw doktorskich, szykuje się trzecia. Rozprawy habilitacyjnej jeszcze nie recenzowałem, choć mam do tego prawo. Recenzji i przeglądów zwykłych prac naukowych dla czasopism nie liczę, tego jest bardzo dużo.
Wszystkie Twoje pytania doczekają się obszerniejszych odpowiedzi w kolejnych wpisach w cyklu. Planowałem to zrobić. Cieszę się, że jesteś żądny wiedzy. 🙂 Mam nadzieję, że powyżej przynajmniej w drobnej części zaspokoiłem Twoją ciekawość.
O to super. Mam wrażenie, podparte doświadczeniami z uczelni (patrząc na kadrę profesorską oczywiście, nie nauczycielską 😉 ), że aby zostać matematykiem nie wystarczy talent, trzeba się temu oddać bez reszty. Wiadomo, że trzeba być pasjonatem, ale też zrezygnować z wielu rzeczy. Zwłaszcza, że matematyka teraz jest na tyle rozwinięta, że aby „nie wypaść z gry” trzeba wciąż w tym siedzieć. Tu mi się nasuwa pytanie, ilu ludzi się wypala? Wiadomo człowiek z natury jest leniwy, a tu trzeba myśleć. I co się dzieje z takimi „wypalonymi”? Bo chyba jest spora presja na publikacje, jakieś efekty, a etatów w stosunku do ludzi nie jest wystarczająco.
Nie rezygnuję z posiadania rodziny (żona i trójka dzieci) oraz aktywności fizycznej (rower, nordic walking, pływanie). Dziś w czasach częstych ocen parametrycznych trzeba publikować. Czy sprzyja to jakości? Nie zawsze. Kurt Gödel napisał tylko trzy prace i w dzisiejszym systemie nie zmieściłby się. Wypalić się można. Pozwolisz, że nie będę pisał, czym wypalenie grozi. Ale gdy coś, co robisz, jest Twoją prawdziwą pasją, wypalenie jest mało prawdopodobne. Po 24 latach pracy codziennie idąc na wykład odczuwam radość, że coś dziś powiem moim studentom. To dydaktyka. Radość naukowa płynie z nowych odkryć i jest rodzajem euforii.
Chętnie opiszę wszystko o co pytasz. Tylko już nie tej nocy. Rano trzeba wstać. Dobrej nocy. 🙂 Twoje komentarze są inspirujące, więc mam program co najmniej na parę tygodni.
Zasadniczo zgadzam się z tym co jest tutaj napisane, ale pozwolę sobie dorzucić swoje trzy grosze. Czytelnik może odnieść wrażenie, że konferencje matematyczne to bardzo poważne spotkania na których poważni ludzie omawiają trudne zagadnienia — sugeruje to użycie takich słów jak ,,komitet organizacyjny” czy dość podniosły zwrot ,,zasiadać w komitecie naukowym”.) Będąc na wielu konferencjach na całym świecie muszę stwierdzić, że taka podniosłość to raczej polska domena (nie mnie to oceniać czy to dobre czy złe zjawisko). Bierze się to stąd, że na polskich uczelniach panuje dużo większy dystans między pracownikami niż to jest na zachodzie.
Obecnie konferencje matematyczne (powiedzmy w kręgach anglo-saskich) to zwykle spotkania ludzi z danej dziedziny, którzy doskonale się znają a przez to atmosfera jest dość luźna. Nikogo już nie dziwią konferencje na których referujący występuje w krótkich spodniach i klapkach (osobiście sam bym tak nie wyszedł referować) i mówi językiem raczej nieformalnym. Podstawowym celem organizowania konferencji w dzisiejszych czasach nie jest już komunikowanie wyników (tę rolę przejął arXiv) ale podtrzymywanie więzi naukowych (cokolwiek to znaczy) w danej społeczności, stymulowanie współpracy oraz poznawanie nowych ludzi w tym doktorantów będących u progu danej społeczności. Konferencje są też doskonałą okazją do zwiedzania świata.
Jeszcze drobna uwaga: zwrot `chairman’ raczej wychodzi już z użycia. Zwykle mówi się po prostu `chair’.
Bardzo dziękuję za ten wartościowy komentarz. Właśnie chciałem uniknąć tego, o czym piszesz w pierwszym zdaniu. Owszem, omawia się trudne zagadnienia, ale – zgadzam się – atmosfera raczej nie jest napuszona ani doniosła. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że jednak tego wrażenia Czytelnicy nie odnieśli. Byłoby to ostatnie, czego chciałem. 🙂