Dzisiejszy odcinek kończy opowieść o czasach studenckich. Zgodnie z wcześniejszą obietnicą opiszę najciekawsze moim zdaniem egzaminy, jakie zdałem podczas studiów (wszystkich egzaminów było 26). Dalsze części będą już poświęcone karierze zawodowej. Zapewne Czytelnicy oczekują, kiedy napiszę, że już stałem się matematykiem. Ale zostając magistrem matematyki jeszcze nim nie byłem. Proszę więc o cierpliwość – nie chcę wyprzedzać planowanego toku mojej historii.
- Ekonomia polityczna (semestr 2)
Przedmiot schyłkowego socjalizmu. Ale wykładowca uczył nas tej rzetelnej ekonomii. Zaliczenie z ćwiczeń miałem piątkowe, ale na egzaminie szło mi kiepsko. Po kolejnej złej odpowiedzi egzaminator mówi: cofamy wszystko, powiedz mi co to jest pieniądz. To akurat wiedziałem. Pieniądz to jest towar – mówię. Świetnie!!! – woła rozentuzjazmowany pan docent. Ale moje dalsze odpowiedzi nie były już tak błyskotliwe. Będziesz długo zdawał – oto wyrok docenta. Mógłbym ci postawić jakąś słabą tróję, ale przyjdziesz i zdasz lepiej. Nie mam czasu, panie docencie, jutro jadę na narty. No to masz czwórkę – mówi – i mi się na oczy nie pokazuj. Nie wiem kto dał ci piątkę z zaliczenia. Bardzo miło wspominam tego człowieka. - Algebra (semestr 5)
Był to długi, trzysemestralny wykład. W ostatnim semestrze ćwiczenia prowadził wykładowca. Nie miałem z nim dobrego porozumienia. Na egzaminie otrzymałem m. in. pytanie o twierdzenie Cayleya (każda grupa jest izomorficzna z podgrupą grupy permutacji pewnego zbioru), oczywiście były też inne pytania. Odpowiedź szła mi bardzo dobrze. Pod koniec egzaminu wykładowca podsumował: nie dostrzegam w pańskiej odpowiedzi niczego negatywnego. Muszę panu postawić piątkę. Być może był to żart, jakiś wyraz uznania. Ja jednak mówię, że nastąpiło coś, co w statystyce matematycznej nazywamy brakiem podstaw do odrzucenia. - Rachunek prawdopodobieństwa (semestr 5)
Wykład prowadził nieżyjący już światowej sławy profesor. Zapowiedział, że podczas egzaminu można korzystać z notatek. Z takimi rzeczami jest różnie. Szukanie w zeszycie informacji w sytuacji stresu nie jest najlepszym pomysłem. Dlatego przygotowałem się tak jak do normalnego egzaminu i byłem go w stanie zdać bez zeszytu. Podczas odpowiedzi już po kilku słowach otrzymałem piątkę, a nie zdążyłem zupełnie nic powiedzieć. Do dziś uważam, że nie zostałem dostatecznie szczegółowo przepytany. Byłem rozczarowany, bo naprawdę dużo się uczyłem i chciałem mieć okazję do sprzedania wiedzy. Koledzy studenci na moje rozczarowanie stukali się w głowę. Chyba słusznie – z ich punktu widzenia. - Problemy matematyczne fizyki (semestr 5)
Wykładowca, także profesor, znany był z niechęci do egzaminowania. W umówionym dniu egzaminu od godziny 8 do 14 przepytał jedynie trzy osoby. Gdy skończył, wyszedł z gabinetu oznajmiając, że nie wpisze ocen, bo musi zobaczyć, jak inni będą zdawać. Poza tym nie znamy geometrii różniczkowej potrzebnej w jego przedmiocie i dlatego przerywa egzamin. Będzie rozmawiał z dziekanem itd. A geometria różniczkowa przewidziana była na semestr siódmy, czyli za pół roku. Sprawa otarła się o Radę Instytutu, a może nawet o Radę Wydziału. Cały rok był przez to w szóstym semestrze na wpisie warunkowym. Ostatecznie jednak zwolniono nas z egzaminu, a prowadzenie przedmiotu w następnym roku akademickim powierzono innej osobie. - Analiza funkcjonalna (semestr 6)
Na roku rozeszła się (błędna, jak się później okazało) pogłoska, że wykładowca będzie pytał jedynie z przestrzeni Hilberta. Dlatego dobrze opanowałem jedynie tę część materiału, a reszty nauczyłem się jedynie pobieżnie. Oczywiście żadne z otrzymanych pytań nie dotyczyło przestrzeni Hilberta. Cóż zrobić? Powiedziałem wykładowcy, że powiem twierdzenia, ale nie podam dowodów, bo ich nie umiem. Dobrze, niech Pan powie – mówi pan docent. Tak było z trzema pytaniami. Pod koniec wykładowca zaproponował, że da mi ocenę plus dobrą, ale jeśli odpowiem na jeszcze jedno pytanie, to da mi piątkę. Ale panie docencie – mówię – widzi pan, że kiepsko zdawałem, to chyba nie w porządku. No to nie chce Pan? Chcę!!! Oczywiście odpowiedź była podobna do poprzednich. Piątkę jednak dostałem, chyba za dobrą markę, jaką już miałem. Ale najlepiej zdawał ten a ten – powiedział na koniec pan docent. Powiedziałem jeszcze, że wiedziałem, że pytania będą tylko z przestrzeni Hilberta, więc tylko na nie się przygotowałem. A skąd miałem wiedzieć, czego pana pytać? – odpowiedź wykładowcy. - Funkcje rzeczywiste (semestr 6)
Podczas egzaminu pani docent bez żadnego ruchu twarzy słuchała mojej odpowiedzi. W pewnym momencie zapomniałem jednego ze szczegółów dowodu, jaki prezentowałem. Przez dłuższą chwilę nie umiałem go sobie przypomnieć. Jak przełamać impas? Po prostu spytałem: czy może mi pani podpowiedzieć? Po otrzymaniu wskazówki doprowadziłem dowód do szczęśliwego końca. - Psychologia (semestr 6)
Był to – wstyd powiedzieć – jedyny wykład, na który nie uczęszczałem. Byłem tylko na pierwszym spotkaniu aby zobaczyć, jak wygląda pani prowadząca i dać jej szansę na zainteresowanie mojej skromnej osoby. Nie wykorzystała jej. Jestem wzrokowcem. Przed sesją pani doktor zupełnie zmieniła fryzurę i była nie do poznania. Na szczęście koleżanki zaprowadziły mnie bezpośrednio do niej. Egzamin zdałem na czwórkę. - Geometria różniczkowa (semestr 7)
Wiedzieliśmy, że egzaminator lubi spytać o jakąś wiedzę spoza wykładu, a szczególnie upodobał sobie linie geodezyjne na torusie. Wziąłem więc na egzamin model torusa w postaci gumowego krążka do ćwiczenia mięśni dłoni. Opowiedziałem o tych geodezyjnych. Dalszych pytań nie pamiętam. Egzamin zdawaliśmy w trójkę. Ja mówiłem najwięcej, drugi kolega mniej, kolejny nie powiedział zupełnie nic. Wszyscy otrzymaliśmy czwórki. Po wyjściu z gabinetu ten trzeci pyta: panowie, czemu tak kiepsko zdawaliście? - Logika matematyczna (semestr 9)
Nie umiałem znaleźć odpowiedzi na jedno z zadanych pytań. Chodziło o podanie argumentu przemawiającego za przeliczalnością pewnego zbioru. Nie opowiedziałem na to pytanie, ale i tak otrzymałem piątkę. Spytałem wykładowcy, dlaczego. Otóż według niego szukając odpowiedzi i głośno myśląc wykazałem się znajomością logiki matematycznej.
Bardzo przyjemnie czyta się bloga z perspektywy osoby, która ukończyła już studia (choć na razie tylko licencjackie). Widać zmiany w programie studiów: ja uczęszczałem na wykład z algebry i funkcji rzeczywistych na trzecim semestrze, zaś z logiki na piątym. Czy to dobrze? Sam nie wiem…
Moje studia były jednolite. Sygnalizowane zmiany wynikają chyba z zakorzenienia się systemu trójstopniowego (licencjat – magisterium – doktorat). Myślę jednak, że program studiów ma mniejsze znaczenie dla osoby chcącej zostać specjalistą. Liczy się jakiś potencjał intelektualny, otwartość umysłu, zdolność do mierzenia się z problemami.
Świetna jest ta anegdota z geometrii różniczkowej.