Piosenkę o tytułowych słowach śpiewał Zbigniew Wodecki. Słowa zaiste głębokie. Patrick Billingsley (1925–2011), probabilista i statystyk (polskiemu czytelnikowi znany jest głównie z autorstwa przetłumaczonego na nasz język świetnego podręcznika Prawdopodobieństwo i miara) był też… aktorem, dla przykładu grał rolę woźnego sądowego (bailiff) w filmie Nietykalni Briana de Palmy. Cóż więc wspólnego ma matematyka z aktorstwem?

Aktorstwem jest sposób przekazu każdej wiedzy, także każdy występ publiczny. Można przez dwie godziny mówić jednym tonem i być pewnym, że połowa słuchaczy wyjdzie z sali, a druga – przez grzeczność obecna – zaśnie. Odpowiedzią na pytanie co było na dzisiejszym wykładzie jest wtedy wykładowca przynudzał jak zwykle.
Dobry wykład to po trosze dzieło sztuki, akt twórczy. Uczestniczą w nim wykładowca, oraz – chyba na równych prawach – słuchacze. Trudno profesorowi przemawiać do pustej sali, więc audytorium jest koniecznie potrzebne. Ale nie statyczne. Mam na myśli swoistego rodzaju dialog z odbiorcami.
Prowadząc wykłady stale spoglądam na studentów nawiązując to z jednym, to z drugim, kontakt wzrokowy. Jaka jest reakcja na spotkanie spojrzeń? Głównie skinięcie głową na znak przytaknięcia, co nie oznacza zrozumienia (czasem warto udać, że się rozumie — to aktorstwo studenckie). Nawiązuje się więc porozumienie, które warto wykorzystać zadając pytania. Często to robię i często uzyskuję odpowiedzi. Nieważne, że czasem nie są poprawne. Liczy się sam fakt istnienia kontaktu między wykładowcą a słuchaczem.
Innym elementem aktorskim jest uciszanie studentów. Ci, jak świat światem, rozmawiali, rozmawiają i będą rozmawiać podczas wykładu. Moją metodą jest odwrócenie się do widowni i wygłoszenie monologu o tym, że na wykładzie jedna osoba mówi, a reszta słucha, a jeśli wszyscy mówią, to jest anarchia. Tym mówiącym jestem ja, a proporcje odwracają się na egzaminie. Dziś spytałem studentów czy wiedzą, ile osób na wykładzie ma mówić. Cisza, konsternacja, wreszcie jeden chłopak podniósł rękę w górę i powiedział: ja wiem. Na jakiś czas szepty ucichły.
Na wykładach o niewielkim stopniu zaawansowania pewne złożone rzeczy można tylko wzmiankować, aczkolwiek studenci powinni przynajmniej o nich usłyszeć. W takim przypadku mówię o konieczności przyjęcia tych faktów na wiarę. Zdarzyło mi się spytać słuchaczy: czy wierzycie, że własności regularnościowe funkcji wielu zmiennych są zupełnie inne niż analogiczne własności funkcji jednej zmiennej stylizując wypowiedź na chrześcijańskie wyznanie wiary. Przez kilka sekund milczenie. Stoję twarzą do audytorium, wyciągam przed siebie obie dłonie i wreszcie słyszę upragnione chóralne wierzymy.
Przez to aktorstwo buduje się więź wykładowcy ze studentami. Nie jest to jednak tytułowe udawanie, bo udawać uczy życie. Odbiorcy natychmiast wyczują wszelki fałsz. Ubieranie niewiedzy we wzniosłe słowa, brak szacunku dla siebie i studenta, nieprzygotowanie do zajęć itp. Tak więc, aby móc być aktorem, trzeba też być obeznanym z zasadniczym tematem. Występy są mimo wszystko rzeczą wtórną, wspomagającą proces dydaktyczny.
Jestem pod dużym wrażeniem Pana kunsztu dydaktycznego i sposobu w jaki Pan potrafi o tym mówić. Pan rzeczywiście kocha matematykę i kocha jej nauczać. To piękne też bym tak chciał.
Pasja musi być podstawą wszelkiej działalności, jeśli ta ma być skuteczna. Dzięki tej pasji przez 25 lat robię co robię wciąż czując się świeżym.
Cieszę się, że zdołałem Cię przekonać o tej pasji (Twój komentarz jest dalszym ciągiem pytania, które zadałeś przy okazji omawiania własności funkcji wypukłych).
Prowadziłem kiedyś zajęcia dla zaocznych. Hałaśliwe grupy najłatwiej uciszyć – paradoksalnie – poprzez cichsze mówienie. Bo w grupie zawsze znajdzie się co najmniej jedna osoba (a na ogół więcej) rzeczywiście zainteresowana materiałem, która uciszy harcowników.
A w procesie granicznym można milcząco wypowiadać słowa (ruszając jedynie ustami). Wtedy studenci zorientują się, że jest naprawdę głośno. 🙂